1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44
14.09.2012, Piątek
Chcemy uciec z miasta chociaż na chwilę. Vanessa zabiera nas na północ do
Porto Colombia. Kolorowy bluebird z napisem „nada es imposible” (nie ma rzeczy
niemożliwych) zabiera nas do miasta Maracay. Tam mamy dopiero przegląd
autobusów. Z chromami, z kogutami na dachu, z klaksonami w trąbkę,
z płomieniami, z Jezusem, z krzyżem Luftwaffe, z Matką Boską miedzy rurami
wydechowymi i czego dusza zapragnie! Wsiadamy do jednego z nich. Wenezuela
w temacie nagłośnienia pojazdów mechanicznych nie ustępuje Trynidadowi ani na
krok. Przód autobusu 2x30cm średnicy + gwizdki. Tył 2x30cm średnicy + subwoofer
40cm + gwizdki. Wraz z odpaleniem motoru rusza audio‑maszyneria
i latino‑przeboje. Straszny huk, aż ciężko rozmawiać! Autobus zaczyna się ostro
wspinać wąską dróżką przez góry na pełnej warpowej. Nie zwalnia przed serpentynami tylko
trąbi swoimi trąbami i ścina niewidoczne zakręty. Po zmierzchu odpala
pomarańczowego koguta żeby każdy wiedział kto tu ma priorytet. Zasada, że
większy ma pierwszeństwo jest tutaj bardzo aktualna. Dwa wielkie kominy
wypuszczają za sobą kłęby dymu. Nad wszystkim rzeczywiście musi czuwać Matka
Boska bo cało i choć nie o zdrowych zmysłach wysiadamy w małej nadmorskiej
wiosce. Jeszcze tylko nocny kurs łodzią do sąsiedniej wioski i można Rozkładać
karimatę na plaży.
|